Najpierw dygresja: chciałbym mieszkać w mieście, gdzie samochód nie jest konieczny. Doświadczyłem tego w dużych europejskich aglomeracjach, gdzie transport publiczny potrafi być tak dobry, że korzystają z niego nawet celebryci (np. znani aktorzy w Londynie). Jednak mieszkam w średniej wielkości polskim mieście, gdzie obecna władza nadal na pierwszym miejscu stawia samochody, potem długo, długo nic. Za to przynajmniej nie muszę dojeżdżać do pracy — wystarczy ubrać się w wygodne rzeczy i pójść do gabinetu.

Brak samochodu znacząco ułatwia osiągnięcie niezależności finansowej. W wielu rodzinach samochód wart jest prawie tyle, co dom/mieszkanie, a w przeciwieństwie do nich, generuje dużo większe koszty. Na tych kosztach chcę się dziś skupić, na własnym przykładzie.

Moim pierwszym autem, dość dawno temu, była stara Skoda z silnikiem wolnossącym (“dieslem bez turbo”), który konsumował (według kosztów) prawie tyle smaru co oleju napędowego. Dostałem ją za darmo (ha!), chociaż z perspektywy czasu — naprawdę nie potrzebowałem wtedy samochodu i była to zdecydowanie niedźwiedzia przysługa. Bardzo wysokie koszty napraw i użytkowania doprowadziły szybko do tego, że auto pożarło moje wszystkie (niewielkie) oszczędności. Po sprzedaży udało mi się odzyskać koszt ostatniej naprawy (wymiana skrzyni biegów) i niewiele więcej. Proporcjonalnie do zarobków czy majątku, ten pojazd był zdecydowanie najdroższy ze wszystkich, których zdarzyło mi się używać.

Od 2013 do 2019 używałem japońskiego hatchbacka klasy C. Kupiony nowy za pojedyncze miesięczne wynagrodzenie, nowy, był bardzo rozsądnym wyborem — w przeciwieństwie do poprzedniego samochodu, ten był najtańszym, który miałem. Przejechaliśmy nim w sumie 98 000 km, utrata wartości przez 6 lat wyniosła 18 000 zł. Całkowite niepaliwowe koszty użytkowania (deprecjacja, naprawy, ubezpieczenia, przeglądy, etc.) wyniosły 50 000 zł, czyli 0,51 zł / 1 km. Koszty paliwowe (plus autostrady, promy, parkingi) wyniosły 36 856 zł, dając 0,37 zł / 1 km.

Od 2019 do 2023 jeździłem koreańskim kombi, też klasy C. Warte na starcie (nowe) prawie dwa i pół miesięcznego wynagrodzenia, było wyraźnie wygodniejsze w długiej trasie, ale też odczuwalnie droższe w użytkowaniu. Przejechaliśmy nim 68 000 km, straciło na wartości przez ten czas 30 000 zł. Całkowite niepaliwowe koszty użytkowania (deprecjacja, naprawy, ubezpieczenia, przeglądy, ale też — bo to już samochód firmowy — oprocentowanie leasingu) wyniosły 66 628 zł, czyli 0,97 zł / 1 km. Koszty paliwowe (plus autostrady, promy, parkingi) wyniosły 40 372 zł, dając 0,59 zł / 1 km.

No i teraz, użytkowany od sierpnia elektryk, koreański SUV klasy D. Cena początkowa: cztery miesięczne wynagrodzenia. Patrząc z tej strony, zdecydowanie najdroższy pojazd (raczej nie spodziewam się już tak drogiego zakupu w przyszłości — mam nadzieję, że auta elektryczne będą tanieć). Zakup poniekąd wybrany z zamysłem, iż dużo wyższy koszt samochodu będzie zrównoważony przez znacząco niższe koszty użytkowania. Od zeszłego roku ładowanie na szybkich ładowarkach podrożało o 100% w Polsce, więc nie do końca się to sprawdza. Do tego przy podróży zagranicznej (Niemcy) nie miałem jeszcze karty “flotowej” do ładowania, co też skończyło się płaceniem za prąd prawie dwa razy więcej. Ale bądźmy szczerzy, elektryk jest też, przyznaję, zabawką — jest drugim po telefonie komórkowym (dla mnie przynajmniej) urządzeniem, które naprawdę sprawia wrażenie, że przyszłość z książek SF przynajmniej częściowo tutaj jest. I to nie w dystopijnym tego sensie. Wyliczenia tutaj są i tak na razie mocno szacunkowe, bo deprecjacji jeszcze nie znam wcale, do pierwszego przeglądu jeszcze ponad dwadzieścia tysięcy kilometrów a koszt ubezpieczenia przeliczam proporcjonalnie względem ceny za cały rok. Po przejechaniu 7 000 km, na prąd i autostrady (parkingi w miastach darmowe) wydane 2916 zł, czyli 0,42 zł / 1 km. Gdybym jeździł oszczędnie, a nie z maksymalną dozwoloną prędkością po autostradzie, mogłoby być znacznie taniej. Koszty ubezpieczenia i utrzymania plus odsetki od leasingu to jak na razie (przeliczając proporcjonalnie ubezpieczenie) 7 700 zł, dają 1,10 zł / 1 km.

Na razie faktycznie elektrykiem jeździ się, w przeliczeniu na kilometr, nieco taniej, niż wcześniej spalinowym kombi. Przyznam, że nie spodziewałem się tego. Częściowo to kwestia wyjątkowo jak na nas dużego przebiegu w tych pierwszych miesiącach — jeździ się bardzo wygodnie i łatwo (to nie kwestia elektryka, po prostu po raz pierwszy mamy działający radarowy tempomat i zaawansowane trzymanie pasa ruchu). Po roku — a zimą zdecydowanie będziemy jeździć mniej — będzie można podsumować wszystko z większą dokładnością.

Co jest kluczowe w tym całym wyliczeniu? Koszt kupna samochodu to wcale nie jest główny wydatek, a do tego w dużej mierze da się go odzyskać przy sprzedaży. Znacząco istotniejsze są koszty użytkowania — przeglądy, naprawy, ubezpieczenia. Bardzo ważne są koszty leasingu albo kredytu, które większość ludzi ignoruje, a które potrafią stanowić lwią część opłat — szczególnie jeśli pojazd na koniec nie będzie wykupiony na własność, tylko zamieniony na kolejny nowy, do czego bardzo zachęcają sprzedawcy. Wydatki na paliwo to zaskakująco mała część tego, co płacimy.

Na koniec jeszcze prawie dziesięć lat kosztów użytkowania samochodów, podsumowanych na jednym wykresie:

Otwórz wykres w pełnym oknie

Zostaw komentarz